Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 29 września 2011

Miało być o Noro

Już piszę, o co mi chodzi z tym Noro. Od dwóch lat, czyli od mojego nawrócenia rękodzielniczego, żadna inna włóczka nie wywoływała u mnie tak skrajnych emocji. Cena sugeruje, że jest to COŚ! Coś niezwykłego i niepowtarzalnego, jednak  "pierwszy rzut oka" na zestawienia kolorów, sugeruje coś wręcz przeciwnego.Oczywiście to rzecz gustu i  nie należy dyskutować, ale nadmiar różowości mnie odrzuca. Zapragnęłam podotykać to cudo. Najpierw marzył mi się kochoran, jednak nie zdecydowałam się na żaden (dziwne skojarzenia, nie chcę nikomu obrzydzać), po długich wahaniach zamówiłam dwa moteczki silk garden sock s87. Wyobrażałam sobie  delikatność i miękkość, a dotknęłam szorstką i nierówną nitkę.
Było mi głupio przed samą sobą, że tak się dałam nabrać. Zrobiłam bolerko. Cepeliada. Sprułam. Zrobiłam kamizelkę. Za wąska. Sprułam. Jeden motek zniszczyłąm, bo pocięłam tak, żeby dopasować kolory z przodu. Z tego co zostało zrobiłam długi szalik. I to był strzał w dyszkę! Każdy się nim zachwyca (jednak trochę w szyję żre) i pyta co to za włóczka. A wygląda tak:
Posłuchajcie teraz. Robiło się z niej świetnie, wytrzymała te tortury, ma w sobie jakąś tajemnicę i urzekła mnie w całej swojej różowości :-). Przyczaiłam się na kolejne moteczki. Następny był kureyon sock yarn 182. Podobał mi się wzór z szalika i postanowiłam zrobić szal z rękawkami. Tym razem nie było dużo prucia i wyszło takie coś:

Cóż, założyłam tę kamizelkę tylko ze dwa razy, mam wrażenie że jest zbyt kolorowa, ale uwielbiam ją! Kolejny zakup to było sekku. Jak zwykle dwa moteczki. Każdy inny. Niestety, nie spodziewałam się, że jest aż tak cieniutka. Znowu załamka. Minęło trochę czasu, zobaczyłam, że inne dziewiarki radzą sobie z tą cienizną, więc dałam sobie szansę i zrobiłam chustę. Złamałam swoją zasadę, że nie będę robiła chust.

Jest tak delikatna, że trzeba mocno zacisnąć dłoń, żeby ją poczuć. Drugi motek czeka na swoją kolej, ale wiem, że będzie to też chusta :-).


I teraz, kiedy tylko natrafiam na ciekawe promocje, zamawiam Noro. W kolejce czekają:

I jeszcze:

Jakieś pomysły biegają mi po głowie. Muszę się jednak poradzić doświadczonych koleżanek jak je zrealizować. Moje Noro. Każdy motek kryje tajemnicę barw, emocji i coś czego nie potrafię nazwać.

wtorek, 27 września 2011

Obchody rocznicowe...

...odbyły się w plenerze. Piliśmy szampana, córka paradowała w MOIM ponczku, ja rozpoczęłam szal z rudej alpaki Artesano (niebiańsko ruda) i byłoby super, gdyby... nie przegoniła nas burza i ulewa! Coś podobnego! Tego nie było w planach. Ale dobra, zrobiło się ciemno i i tak mieliśmy wracać. Udało mi się zrobić kilka fotek, jednak modelka nadal nie w formie.

Wygląda tak:

Tak:


I jeszcze tak:

Mój rudasek zakolegował się z maślaczkami, które tego lata rozpanoszyły się na naszym trawniku:

To jedyne miejsce, gdzie aparat "zobaczył" kolor włóczki.

Jutro napiszę o mojej utajonej miłości do Noro.....

poniedziałek, 26 września 2011

Ponczo z monte gotowe...

Właśnie je skończyłam! Jest cieplutkie i dokładnie takie jakie chciałam. Oczywiście podglądałam u innych, nawet oczka liczyłam przy powiększeniu, później dodałam swoje pomysły i mam. Moje pierwsze! I teraz, kiedy ono już jest, kiedy wiem jak wstawić tu zdjęcie, to ... aparat mi odmówił posłuszeństwa. W dodatku moja modelka, która miałaby je zaprezentować się rozchorowała, więc zaliczam kolejny falstart.

Chciałabym, żeby jutro wszystko mi się udało, żeby Ola poczuła się lepiej, aparat zadziałał, słońce świeciło i było naprawdę pięknie. Jutro jest ważny dla mnie dzień. 24 lata temu byłam najszczęśliwszą panna młodą na świecie...

środa, 21 września 2011

Jeszcze bez zdjęć

Zanim ogarnę jak sobie poradzić z zamieszczaniem zdjęć, coś jeszcze napiszę. Czytałam dzisiaj na innym blogu (jak to zrobić, żeby wkleić link?) o włóczkowym ADHD. Zresztą, od dawna spotykam się z tym, że wiele osób ma pozaczynanych kilka robótek i każda odłożona w innym stadium przetworzenia. Leżą później takie bidulki miesiącami, a nawet latami w koszyczkach, szafach albo gdzieś na wierzchu, jako wyrzuty sumienia.
To podobno jest fajne, bo szybko można poobcować z nową wełenką, sprawdzić jak sunie po drutach, jak układa się w warkoczu, albo ażurku... Tak, to może być fajne, nie przeczę, ale... ja tak nie umiem.
Zawsze miałam taką zasadę (a jestem dziewiarką z odzysku po 11-12 latach), że na drutach mam tylko jedno i nie zacznę nic nowego, dopóki tamto nie zostanie skończone. Owszem, jestem ciekawa i okropnie mnie korci, żeby już, żeby wreszcie, ale nie. Jestem konsekwentna. To wcale nie świadczy o mojej silnej woli, o nie :-).
Ja po prostu znam siebie i wiem, że odłożona robótka nie doczeka się finiszu.
To coś w rodzaju próby cofnięcia się w czasie. Się nie da.
Mało tego! (i tu będziecie się śmiać), wierzę w to, że każda włóczka ma jakby zaprogramowane, co ma z niej powstać i dopóki nie trafi się w to, projekt się nie uda. Miałyście tak, że najpiękniejszy nawet wzorek nie pasuje, nie idzie robota, oczka się gubią i takie tam? Pomyślałam kiedyś, że to przesłanie od zwierzątka, które wcześniej ją nosiło. Przecież owieczki czy alpaki to też kobietki, które chciałyby, żeby ich "sweterki" ciągle były piękne, piękniejsze i długo służyły. A jednak się śmiejecie... OK, ale coś w tym jest i już!
Zaczęłam cieplutkie poncho z zielono-rudego Monte. Może przez te kilka dni, zanim skończę, dowiem się co i jak ze zdjęciami.

wtorek, 20 września 2011

Witam serdecznie i zapraszam!

Po wielu miesiącach spędzonych na czytaniu cudzych blogów, postanowiłam wprosić się do tego zacnego grona i też poplotkować, pochwalić się nowym dziergadłem, albo pożalić nad kilometrami sprutego "dzieła", popytać o radę, poradzić komuś, po prostu... dojrzałam do swojego bloga. Od dwóch lat wełna, druty, żyłki i wszelkie tego typu akcesoria oplotły mnie swoimi mackami i zaciskają  coraz mocniej. Tutaj przydałby się link z jakiegoś filmu grozy o zreinkarnowanych (?) kosmitach, albo "żywych" lianach :-). Przyznaję, mam to, co inni nazywają włóczkozą zakaźną czy jakoś tak... Kocham moteczki i póki co, nic tego nie zmieni. Założyłam tego bloga też po to, żeby uwolnić moich umęczonych znajomych od konieczności słuchania opowieści o nowościach w branży, o zawiłościach w ażurach, dodawaniu oczek w "ponczkach", rodzajach drutów i wszystkich innych cudownych sprawach, których oni kompletnie nie jarzą. Niektórzy myślą, że alpaka to owca, lama to owca i angora to też owca, tyle że puchata :-)... Słowem, są tak zorientowani, jak ja teraz w prowadzeniu bloga.
Proszę o wyrozumiałość. Do zamieszczania zdjęć jeszcze nie doszłam. Aleeee...dojdę. Obiecuję.