Późno już, listopad się kończy, a ja jeszcze czapki nie pokazałam :)
Postanowiłam wziąć udział w Akcji Handmade Project - 12 czapek w jeden rok.
Zauważyłam, że to wyzwanie podjęło wiele z Was. Posypały się zdjęcia pięknych czapeczek, a ja... na razie nie popisałam się niczym nadzwyczajnym, bo... właśnie po to zapisałam się do tej akcji, żeby w czapkach się podszkolić. Zasadniczo nie noszę nakrycia głowy, ale jak mi marzną uszy w czasie mrozu, to jestem na siebie zła. Muszę to zmienić!
Na początek chwyciłam za włóczkę,której zostało trochę po moim kolorowym swetrze i powstała taka czapeczka :)
Ściągacz złożyłam na pół i na stałe złączyłam, żeby się nie odwijał. Reszta zwykłym ściegiem patentowym.
Muszę poćwiczyć gubienie oczek pod koniec robótki....no i wiele innych rzeczy...
Marzy mi się żakardowa.....
Skończyłam też moje nieszczęsne swetrzysko. Oszczędzę Wam historii o kolejnych wcieleniach tej wełny, bo trwałoby to bardzo długo i byłoby nudne. Krótko mówiąc - robiłam i prułam....robiłam i prułam... W końcu zawzięłam się i zrobiłam po raz kolejny...mam nadzieję, że ostatni.
Tym razem rozpoczęłam...od ramion (pomysł podglądnęłam na Ravelry i obiecuję poszukać, jeśli ktoś bardzo będzie chciał)
Zrobiłam kilka zdjęć w trakcie robótki, bo taki sposób bardzo mi przypadł do gustu. Ciekawa alternatywa dla raglanu i contiguous'a.
Gotowe! :)
Uwaga, uwaga! Kolejna nowość u mnie- kieszonki! :)
Jestem z nich bardzo dumna. Są przyszywane, już po zakończeniu całości.
Taki jest luźnawy...wreszcie!
I jeszcze trochę detali
Jestem szczęśliwa, że go pokonałam :) Na coś noga w gipsie się przydała.... :)
A gipsu już nie mam :))))
Pozdrawiam Was serdecznie i przystępuję do grudniowej czapki. Życzę Wam wspaniałego nowego tygodnia.
Stitch by stitch
Łączna liczba wyświetleń
niedziela, 30 listopada 2014
poniedziałek, 17 listopada 2014
Przyszła pora na cieniznę
No cóż...zdarzyło się coś, co u mnie czasem, niestety się zdarza...kolor okazał się inny niż ten widziany w komputerze. Ja widziałam piękny perłowy popielaty, a trzymałam w dłoni brudny biały, szarzyznę jakąś...
Mina mi zrzedła, bo włóczka nie jest tania, a w głowie już mi się rysował pomysł na sweter. Miałam wyrzuty sumienia, że wybrałam akurat taki kolor, gdy oferta była dość bogata.
Z pomocą przyszedł mi inny sklepik, który w prezencie urodzinowym proponuje swoim klientkom wyjątkowy rabacik ;). Skorzystałam i szybko dokupiłam kilka motków, które miały odwrócić uwagę od koloru wiodącego. Oprócz niebieskiego, ostatnio znowu podoba mi się zieleń i poszłam w tym kierunku.
Nitka jest bardzo cieniutka, więc przy moim luźnym dzierganiu potrzebne były odpowiednie druty. Najcieńsze jakie mam, to 2,75mm. Dotychczas używałam ich tylko do skarpetek. Trochę przerażała mnie taka dłubanina. Jednak korzystając z dużej ilości czasu, jaką mam ostatnio, postanowiłam zrealizować właśnie ten projekcik.
Dużo zdjęć! :)))
Po raz pierwszy zastosowałam "szerokie ramię" czyli aż 16 oczek zamiast dwóch czy czterech, jak najczęściej się stosuje w metodzie "contiguous" |
Będąc w 3/4 główki rękawa dodawałam oczka po stronie korpusu i rękawa (jak w raglanie), a nie tylko po stronie rękawa, żeby uzyskać dodatkowy "luz" dla ręki |
Włóczka nie jest zbyt elastyczna, więc żeby zapobiec brzydkiemu rozciągnięciu dołu po dłuższym siedzeniu, rozdzieliłam go na dwie części. Może będzie tam mały guziczek? |
Z tego samego powodu zastosowałam (mój ulubiony) włoski sposób zakończenia oczek. |
Próbowałam również nauczyć się zmiany kolorów bez "schodka", ale jakoś mi to nie szło. Tutaj widać jak bardzo :))) |
I żeby było inaczej niż zwykle, zrobiłam małą pliskę na cztery guziczki | (chyba będą drewniane) |
Z rękami w kieszeni... |
Rękaw zakończony zwyczajnie, żeby mógł się swobodnie rolować w zależności od potrzeb.
No i przedostatnie już zdjęcie, widok z tyłu...Zgodnie z opisem na stronie sklepu, włóczka po praniu staje się bardziej miękka i rozpulchnia się, nie jest taka sznurkowata. Jak będzie z kąśliwością, to się dopiero okaże. Jest lekko szorstka.
Ogólnie mówiąc, podoba mi się, nawet ten szary kolor. I z całą pewnością wrócę do tej wełenki....kiedyś...
A teraz zabieram się za kolejny rozgrzebany sweterek...a właściwie swetrzysko...
Muszę jeszcze czapkę zrobić w ramach pewnej czapkowej akcji, do której się zapisałam...jakoś tak z rozpędu... Zobaczymy co z tego wyniknie...
Życzę Wam miłego nowego tygodnia, dużo słońca i wielu dzierganych chwil :)))
czwartek, 13 listopada 2014
Testowałam coś ciepłego...
.... u Rene . Bardzo lubię tam zaglądać, bo nie dość, że Renatka ślicznie dzierga, to jeszcze rewelacyjnie wszystko prezentuje - idealne miejsce do szukania inspiracji.
Tym razem udało mi się wstąpić w szeregi testujących nowy otulacz. Przyznam, że to był mój pierwszy raz w tej roli. Starałam się wykonać wszystkie wskazówki jak należy, jednak nie obyło się bez odstępstw.
Po pierwsze, użyłam trochę cieńszej włóczki
Można nosić na obie strony - tu jest lewa
A tu prawa strona.
Tym razem udało mi się wstąpić w szeregi testujących nowy otulacz. Przyznam, że to był mój pierwszy raz w tej roli. Starałam się wykonać wszystkie wskazówki jak należy, jednak nie obyło się bez odstępstw.
Po pierwsze, użyłam trochę cieńszej włóczki
DROPS ♥ You #4- 3motki, a tym samym cieńszych drutów- 6mm. W opisie sugerowano 6,5mm.
Rzadko używam tak grubych drutów, więc kiedy przerzuciłam się z 2,75mm, aż miło było patrzeć jak szybko przybywa robótki.
W rezultacie wykonałam trzy otulacze :). W pierwszej wersji pomyliłam się... Zgubiła mnie rutyna.
Nie przeczytałam opisu zbyt dokładnie i popełniłam błąd we wzorze, ale nie poddałam się i zrobiłam drugą wersję. Użyłam tej samej włóczki, ale w kolorze beżowym (wcześniej w popielatym).
Później dorobiłam jeszcze wersję ecru z dropsowej limy na prośbę córki.
Wzór przetestowałam solidnie :)))
Polecam - robótka łatwa, do wykonania w jeden wieczór i jest dostępna TU.
Zdjęcia tylko wersji beżowej:
A tu prawa strona.
Zdjęć plenerowych brak...z wiadomych względów :)
poniedziałek, 10 listopada 2014
Jestem w rozsypce....
.... ogólnie, totalnie i mam nadzieję, że tylko przejściowo...
Nie ma z tym stanem nic wspólnego nadchodząca zima, ani krótszy dzień, ani sama nie wiem co...
Dziewiarska rozsypka polega na tym, że ja, zawsze cierpliwie kończąca jedną robótkę zanim zaczęłam drugą, nagle mam rozpoczętych kilka! I to nie dwie, ale trzy, w tym czasie zrobiłam coś tam mniejszego i już przygotowałam następne motki, bo nagle mam nowy plan. Nigdy, ale to nigdy tak nie robiłam. I było mi z tym dobrze. Co spowodowało tę zmianę? No nie wiem... naprawdę nie wiem.
Przeszkadza mi taki stan rzeczy. Nie wiem za co się złapać. Kiedy poświęcam czas jednej, mam wyrzuty sumienia, że inne leżą.
Bo tak naprawdę, to chyba wyrzuty sumienia mnie do tego skłoniły.
Najpierw zabrałam się za dłubaninkę, której próbkę pokazałam poprzednio. Jednak wolno mi szło, miałam wrażenie, że długo niczego nowego nie zacznę, a tu tyle pomysłów czeka. Postanowiłam, że to będzie taka robótka podróżna, noszona w torebce, póki mała, może być przeznaczona na specjalnie okazje, typu czekanie gdzieś na coś.... Okazało się, że to ona czeka... bo ja nie wychodzę z domu... ale o tym za chwilę.
W tym czasie rozpoczęłam sweter, który miał już ze cztery wersje, ale każda nieudana. Od dawna szukałam idealnego wzoru. Nic mi nie pasowało. Nagle doznałam olśnienia przeglądając Wasze blogi. Zobaczyłam coś, co przykuło moją uwagę na tyle mocno, że szybko chwyciłam za druty, żeby mi nie przeszło :))) Szczegóły ujawnię innym razem, kiedy dokończę pracę, ale na razie końca nie widać...nie widać....nie widać.... (Szczerze mówiąc, skończyłam go, ale rękawy mi się nie podobały i sprułam je, jednak miałam już zaczętą kolejną robótkę)....
Jak wiecie, oprócz drutowania, lubię pojeździć rowerem lub pobiegać. Pogoda sprzyja, więc trzeba korzystać. Co prawda szybko robi się ciemno, ale przecież są oświetlone miejsca, a poza tym obiecałam sobie, że będę biegać dopóki nie zrobi się za zimno. Wprawionym biegaczom nie przeszkadza ani deszcz, ani śnieg, trzeba tylko dobrać odpowiednie ubranie, ale ja nigdy w takich ekstremalnych warunkach nie szalałam zbytnio. Korzystając z ciepłego wieczoru, wybrałam się na szybki spacer. Czułam się dobrze, energia mnie rozpierała, więc zaczęłam biec. Uwielbiam to!
Tym razem nie poszłam na stadion, bo tam akurat jest słabo oświetlone, ale na naszą nową, piękną obwodnicę. Niestety, po jakichś czterech kilometrach od domu, niefortunnie powinęła mi się stopa i upadłam. Poczułam okropny ból w kostce i zauważyłam, że gwałtownie puchnie. Cóż...miałam już to kiedyś dwukrotnie i dobrze wiedziałam, że sama do domu nie wrócę. Tym razem było o wiele gorzej, opuchlizna większa niż zwykle i ból mocniejszy. Po chwili wahania i za usilną namową męża, wezwałam pogotowie... Dwie godziny później kuśtykałam do domu ze świeżutkim gipsem...
Na razie dostałam trzy tygodnie zwolnienia od jednego chirurga, ale drugi już mi zapowiedział, że gips ponoszę z pięć lub nawet sześć tygodni, a leczenie potrwa pół roku!
Zatem od dziesięciu dni leżę grzecznie w łóżeczku, troszkę śmigam po domu, ale wtedy ból się nasila, więc szybko wracam .... i dziergam :))))
Właśnie w tych okolicznościach zabrałam się za mój kolejny wyrzut sumienia- a mianowicie fajną włóczkę w niefajnym kolorze. O tym też opowiem w następnym wpisie, jeśli robótka doczeka się końca. Włóczka jest bardzo cienka i używam drutów 2,75mm, więc to potrwa. Ale wygląda na tyle dobrze, że na tym sweterku aktualnie się skupię. Niefajny kolor otoczyłam innymi, ciekawszymi i humor mi się poprawił :)))
Z mniejszych form, wykonałam w ramach testowania trzy wersje otulacza, ale zdjęć na razie nie pokażę. Zresztą, jednej z tych wersji już nie ma, bo została spruta... Włóczka od dawna leżąca w pudłach, nagle wydała mi się niezwykle interesująca, a tego koloru już nigdzie nie ma.
Ba! Nawet zabrałam się za robienie swetra, bo tak bardzo mój zachwyt urósł, ale .... spojrzałam w lustro, popukałam się w czoło i grzecznie odłożyłam motki...
Proszę zatem o wyrozumiałość i współczucie (mam na myśli to robótkowe niezdecydowanie), a ja ze swej strony postaram się szybko wszystko pokończyć, gipsu się pozbyć i do świata żywych powrócić... bo tak szczerze mówiąc, wolę mieć mniej czasu na dzierganie, chodzić do pracy i wrócić do obowiązków, niż nosić gips, nawet tak pięknie ozdobiony....
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i życzę nadal tak pięknej jesieni jaka jest u nas :)))
Nie ma z tym stanem nic wspólnego nadchodząca zima, ani krótszy dzień, ani sama nie wiem co...
Dziewiarska rozsypka polega na tym, że ja, zawsze cierpliwie kończąca jedną robótkę zanim zaczęłam drugą, nagle mam rozpoczętych kilka! I to nie dwie, ale trzy, w tym czasie zrobiłam coś tam mniejszego i już przygotowałam następne motki, bo nagle mam nowy plan. Nigdy, ale to nigdy tak nie robiłam. I było mi z tym dobrze. Co spowodowało tę zmianę? No nie wiem... naprawdę nie wiem.
Przeszkadza mi taki stan rzeczy. Nie wiem za co się złapać. Kiedy poświęcam czas jednej, mam wyrzuty sumienia, że inne leżą.
Bo tak naprawdę, to chyba wyrzuty sumienia mnie do tego skłoniły.
Najpierw zabrałam się za dłubaninkę, której próbkę pokazałam poprzednio. Jednak wolno mi szło, miałam wrażenie, że długo niczego nowego nie zacznę, a tu tyle pomysłów czeka. Postanowiłam, że to będzie taka robótka podróżna, noszona w torebce, póki mała, może być przeznaczona na specjalnie okazje, typu czekanie gdzieś na coś.... Okazało się, że to ona czeka... bo ja nie wychodzę z domu... ale o tym za chwilę.
Jak wiecie, oprócz drutowania, lubię pojeździć rowerem lub pobiegać. Pogoda sprzyja, więc trzeba korzystać. Co prawda szybko robi się ciemno, ale przecież są oświetlone miejsca, a poza tym obiecałam sobie, że będę biegać dopóki nie zrobi się za zimno. Wprawionym biegaczom nie przeszkadza ani deszcz, ani śnieg, trzeba tylko dobrać odpowiednie ubranie, ale ja nigdy w takich ekstremalnych warunkach nie szalałam zbytnio. Korzystając z ciepłego wieczoru, wybrałam się na szybki spacer. Czułam się dobrze, energia mnie rozpierała, więc zaczęłam biec. Uwielbiam to!
Tym razem nie poszłam na stadion, bo tam akurat jest słabo oświetlone, ale na naszą nową, piękną obwodnicę. Niestety, po jakichś czterech kilometrach od domu, niefortunnie powinęła mi się stopa i upadłam. Poczułam okropny ból w kostce i zauważyłam, że gwałtownie puchnie. Cóż...miałam już to kiedyś dwukrotnie i dobrze wiedziałam, że sama do domu nie wrócę. Tym razem było o wiele gorzej, opuchlizna większa niż zwykle i ból mocniejszy. Po chwili wahania i za usilną namową męża, wezwałam pogotowie... Dwie godziny później kuśtykałam do domu ze świeżutkim gipsem...
Na razie dostałam trzy tygodnie zwolnienia od jednego chirurga, ale drugi już mi zapowiedział, że gips ponoszę z pięć lub nawet sześć tygodni, a leczenie potrwa pół roku!
Zatem od dziesięciu dni leżę grzecznie w łóżeczku, troszkę śmigam po domu, ale wtedy ból się nasila, więc szybko wracam .... i dziergam :))))
Właśnie w tych okolicznościach zabrałam się za mój kolejny wyrzut sumienia- a mianowicie fajną włóczkę w niefajnym kolorze. O tym też opowiem w następnym wpisie, jeśli robótka doczeka się końca. Włóczka jest bardzo cienka i używam drutów 2,75mm, więc to potrwa. Ale wygląda na tyle dobrze, że na tym sweterku aktualnie się skupię. Niefajny kolor otoczyłam innymi, ciekawszymi i humor mi się poprawił :)))
Z mniejszych form, wykonałam w ramach testowania trzy wersje otulacza, ale zdjęć na razie nie pokażę. Zresztą, jednej z tych wersji już nie ma, bo została spruta... Włóczka od dawna leżąca w pudłach, nagle wydała mi się niezwykle interesująca, a tego koloru już nigdzie nie ma.
Ba! Nawet zabrałam się za robienie swetra, bo tak bardzo mój zachwyt urósł, ale .... spojrzałam w lustro, popukałam się w czoło i grzecznie odłożyłam motki...
Proszę zatem o wyrozumiałość i współczucie (mam na myśli to robótkowe niezdecydowanie), a ja ze swej strony postaram się szybko wszystko pokończyć, gipsu się pozbyć i do świata żywych powrócić... bo tak szczerze mówiąc, wolę mieć mniej czasu na dzierganie, chodzić do pracy i wrócić do obowiązków, niż nosić gips, nawet tak pięknie ozdobiony....
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i życzę nadal tak pięknej jesieni jaka jest u nas :)))
wtorek, 14 października 2014
Trudne kolory
Nie było mnie tak długo, bo.... bo biegałam ze swetrami to tu to tam, żeby je sfotografować jak należy, ale bez powodzenia, więc poddaję się i pokażę co mam :)
Pierwszy z nich powstał pod wpływem nagłego zachwytu nad soczystymi kolorami w pewnym zwariowanym sweterku z gazetki. To było kilka lat temu i zapomniałam o nim, ale ostatnio przeglądałam te pisma i ponownie zaiskrzyło.
Tym razem zebrałam odpowiednie motki, chwila roboty i mam :)))
Okazało się, że jest kompletnie niefotografowalny:)))
Kolory w rzeczywistości są ciemniejsze i jest to piękna oliwka, ciemny turkus, śliwka węgierka i prześliczna fuksja.
Przy okazji natrafiłam na fajną włóczkę, która jako jedyna miała odpowiednią paletę barw. Zielony (klik); Turkusowy (klik); Fioletowy (klik) ; Fuksja (klik) Sama w życiu bym ich tak nie zestawiła. To wełna 100%, a tu ciągle gorąco, więc jeszcze go nie nosiłam, ale już nie mogę się doczekać :)))
Zużyłam po jednym motku, jednak na wykończenie rękawów i dołu musiałam dokupić dodatkowy motek. Włóczka w robótce spisuje się świetnie, po praniu pozostaje bez zmian i nie sądzę, żeby była dokuczliwie gryząca. Jest dość miękka i sprężysta. Mam zamiar kiedyś do niej wrócić.
Szyję, rękawy i dół wykończyłam włoskim sposobem, robiąc ok 8 lub 9 rzędów. Powstała podwójna pliska, która jest elastyczna i ładnie się układa.
na tym zdjęciu można dojrzeć pierwszą wersję wykończenia zielenią, bo ten kolor został, jednak nie podobało mi się i zdecydowałam się dokupić motek.
A to drugi sweter całkowicie odporny na największe moje starania, żeby uchwycić rzeczywiste barwy :))). W sklepie jakoś to się udało :))))
Miałam tylko osiem motków, więc ratowałam się przedłużonym tyłem. Może kiedyś to zmienię, jeśli w trakcie noszenia okaże się za krótki. Byłam pewna, że po praniu się wyciągnie, ale jednak tak się nie stało.Może dlatego, że robiłam dość ściśle (jak na mnie) na drutach 4mm albo nawet 3,5mm. Cieszę się, że w miarę opanowałam tę nową dla mnie metodę wyrabiania rękawów i zamierzam nadal ją doskonalić.
Prosty i zwyczajny. Jedynym "szaleństwem" są przekręcone oczka prawe w ściągaczach.
Włóczka niesamowicie przyjemna, ma ciekawy skład, jednak w każdym motku były supełki. To było trochę denerwujące, bo musiałam je związywać na nowo, żeby nie było ich widać również po lewej stronie.
Oprócz sweterków powstały również dwie poduszeczki w ramach wyrabiania zapasów białych włóczek, które leżą już kilka lat.
Jedną zrobiłam ściegiem francuskim, a drugą ryżowym.
Długo nie mogłam zdecydować się na rodzaj zapięcia. Guzików nie chciałam, ale zaszywać na okrętkę również nie, więc jedna jest zawiązana na szydełkowe troczki, a druga zapinana na szydełkowe guziczki.
Na tym zdjęciu prezentuję próbkę wzoru i koloru następnego swetra. To kolejny mój zachwyt nad połączeniem barw. Zapowiada się niezła dłubaninka, bo nitka jest dość cienka, a chcę żeby był luźny i obszerny, a przeplatanie kolorów nie należy do moich ulubionych czynności. To będzie dla mnie prawdziwa próba cierpliwości.
A teraz chwalę się prezentami jakie ostatnio dostałam od moich Wspaniałych Koleżanek :)))
Najpierw serwetka od Marlenki. Prześliczna, delikatna. Podziwiam ją ciągle. Może sama kiedyś spróbuję...kiedyś...kiedyś... ;)
Jeszcze raz bardzo dziękuję, Marlenko! :)))
Dostałam również aż dwa pachnące lawendą podarunki. W każdym przypadku lawenda wyhodowana we własnym ogródku i zapakowana w piękne woreczki, własnoręcznie uszyte. Wzruszają mnie takie prezenty. Naprawdę. Ten zapach przywołuje lato, niesie ciepło i słońce, przyjemne chwile.
Bardzo Wam dziękuję Alu i Krysiu!!!
Zresztą, same zobaczcie jakie to Perełeczki :))))
Śliczne, prawda?
I to w zasadzie na dzisiaj wszystko. Pozdrawiam Was jesiennie, ale za to bardzo serdecznie
Pierwszy z nich powstał pod wpływem nagłego zachwytu nad soczystymi kolorami w pewnym zwariowanym sweterku z gazetki. To było kilka lat temu i zapomniałam o nim, ale ostatnio przeglądałam te pisma i ponownie zaiskrzyło.
Tym razem zebrałam odpowiednie motki, chwila roboty i mam :)))
Okazało się, że jest kompletnie niefotografowalny:)))
Kolory w rzeczywistości są ciemniejsze i jest to piękna oliwka, ciemny turkus, śliwka węgierka i prześliczna fuksja.
Przy okazji natrafiłam na fajną włóczkę, która jako jedyna miała odpowiednią paletę barw. Zielony (klik); Turkusowy (klik); Fioletowy (klik) ; Fuksja (klik) Sama w życiu bym ich tak nie zestawiła. To wełna 100%, a tu ciągle gorąco, więc jeszcze go nie nosiłam, ale już nie mogę się doczekać :)))
Zużyłam po jednym motku, jednak na wykończenie rękawów i dołu musiałam dokupić dodatkowy motek. Włóczka w robótce spisuje się świetnie, po praniu pozostaje bez zmian i nie sądzę, żeby była dokuczliwie gryząca. Jest dość miękka i sprężysta. Mam zamiar kiedyś do niej wrócić.
Szyję, rękawy i dół wykończyłam włoskim sposobem, robiąc ok 8 lub 9 rzędów. Powstała podwójna pliska, która jest elastyczna i ładnie się układa.
na tym zdjęciu można dojrzeć pierwszą wersję wykończenia zielenią, bo ten kolor został, jednak nie podobało mi się i zdecydowałam się dokupić motek.
A to drugi sweter całkowicie odporny na największe moje starania, żeby uchwycić rzeczywiste barwy :))). W sklepie jakoś to się udało :))))
Miałam tylko osiem motków, więc ratowałam się przedłużonym tyłem. Może kiedyś to zmienię, jeśli w trakcie noszenia okaże się za krótki. Byłam pewna, że po praniu się wyciągnie, ale jednak tak się nie stało.Może dlatego, że robiłam dość ściśle (jak na mnie) na drutach 4mm albo nawet 3,5mm. Cieszę się, że w miarę opanowałam tę nową dla mnie metodę wyrabiania rękawów i zamierzam nadal ją doskonalić.
Prosty i zwyczajny. Jedynym "szaleństwem" są przekręcone oczka prawe w ściągaczach.
Włóczka niesamowicie przyjemna, ma ciekawy skład, jednak w każdym motku były supełki. To było trochę denerwujące, bo musiałam je związywać na nowo, żeby nie było ich widać również po lewej stronie.
Oprócz sweterków powstały również dwie poduszeczki w ramach wyrabiania zapasów białych włóczek, które leżą już kilka lat.
Jedną zrobiłam ściegiem francuskim, a drugą ryżowym.
Długo nie mogłam zdecydować się na rodzaj zapięcia. Guzików nie chciałam, ale zaszywać na okrętkę również nie, więc jedna jest zawiązana na szydełkowe troczki, a druga zapinana na szydełkowe guziczki.
Na tym zdjęciu prezentuję próbkę wzoru i koloru następnego swetra. To kolejny mój zachwyt nad połączeniem barw. Zapowiada się niezła dłubaninka, bo nitka jest dość cienka, a chcę żeby był luźny i obszerny, a przeplatanie kolorów nie należy do moich ulubionych czynności. To będzie dla mnie prawdziwa próba cierpliwości.
A teraz chwalę się prezentami jakie ostatnio dostałam od moich Wspaniałych Koleżanek :)))
Najpierw serwetka od Marlenki. Prześliczna, delikatna. Podziwiam ją ciągle. Może sama kiedyś spróbuję...kiedyś...kiedyś... ;)
Jeszcze raz bardzo dziękuję, Marlenko! :)))
Dostałam również aż dwa pachnące lawendą podarunki. W każdym przypadku lawenda wyhodowana we własnym ogródku i zapakowana w piękne woreczki, własnoręcznie uszyte. Wzruszają mnie takie prezenty. Naprawdę. Ten zapach przywołuje lato, niesie ciepło i słońce, przyjemne chwile.
Bardzo Wam dziękuję Alu i Krysiu!!!
Zresztą, same zobaczcie jakie to Perełeczki :))))
Śliczne, prawda?
I to w zasadzie na dzisiaj wszystko. Pozdrawiam Was jesiennie, ale za to bardzo serdecznie
Subskrybuj:
Posty (Atom)